Wenecja przywitała nas deszczem, który nie ustępował ani na chwilę – wszystko było mokre: bruk, kamienice, nasze kurtki i buty. Ale mimo to… było pięknie. Bo Wenecja w deszczu ma w sobie coś niezwykłego – trochę tajemnicy, trochę ciszy i niesamowite światło odbijające się od mokrych placów i kanałów.
Zatrzymaliśmy się na Placu św. Marka – akurat w dniu uroczystości jego patrona, św. Marka Ewangelisty. Niektórym udało się wejść do Bazyliki – chwila cichej modlitwy w tym bizantyjskim wnętrzu zapadnie w pamięć na długo.
Byliśmy też pod Pałacem Dożów – monumentalnym i pięknym, nawet w strugach deszczu robi ogromne wrażenie. A ponieważ nie samym zwiedzaniem człowiek żyje – trzeba było zatrzymać się na kawę, żeby choć na chwilę się ogrzać i nacieszyć widokiem Wenecji.
Odwiedziliśmy także kilka innych kościołów: św. Stefana, św. Mojżesza, Matki Bożej od Lili, a dzisiejszą Mszę świętą przeżyliśmy wspólnie w kameralnym kościele św. Juliana.
Zmęczeni, przemoczeni, ale szczęśliwi – ruszamy do Asyżu.
Ale jak to mówią: „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej” – nam już nawet na zdjęciach wszystko przypomina o umiłowanej Brzezince. Pozdrawiamy gorąco i serdecznie:)